środa, 31 grudnia 2014

Wonderful christmas time


Hello!

     Guess who's back? Tak, zgadza się - wasza ulubiona blogerka :D A teraz poważnie ... święta, święta i po świętach, jak to lubimy mówić. Co się u mnie ciekawego działo? 

     Otóż, początkowy plan zakładał, że ja z młodym pojedziemy 20.12 do Birmingham pociągiem, a wrócimy 28.12, także pociągiem. Moja hostka nawet kupiła nam bilety. Dzień przed wyjazdem okazało się, że Ian (były mąż A.) zawiezie nas samochodem. Podróż trwała ok 2 godzin. Po godzinie 16:00 dotarliśmy na miejsce. Przywitała mnie mama oraz ojczym A. - Carol i Stewart. Przemili ludzie, od razu mi powiedzieli, żebym czuła się jak u siebie w domu. Dostałam własny pokój do dyspozycji, ale tylko do środy (wyjaśnię to później). Oprócz nich był jeszcze brat A. - Neil z żoną Jules oraz dziećmi, 4-letnią Angel i 3-letnim Nat'em. Na co dzień mieszkają oni w Australii. Poznałam także przy okazji pannę młodą - Abigail. Gdy siedzieliśmy w salonie, Neil powiedział do mnie, że o Polsce wie tylko, że są u nas takie miasta jak "Warsaw" i "Krakow", z trudem wymówił "Lech Walesa" i "Solidarnosc", ale i tak pochwaliłam go za te podstawy. Wieczorem, podczas kolacji, która była o 20:00 (tak późnej pory jedzenia chyba nigdy nie zrozumiem), towarzystwo zapytało, jak się obchodzi święta w Polsce. Opowiedziałam, że u nas obchodzimy Wigilię 24.12 i mamy dwanaście dań na wigilijnym stole. Jakież było ich zdziwienie :D Spytali się, jakie są to dania. Odpowiedziałam, że tradycyjnie barszcz, pierogi, potrawy z ryby i że tak na prawdę rodzaj potraw zależy od rodziny. Z kolei ja dowiedziałam się, że u nich na święta przyrządzany jest indyk, a tradycyjnym ciastem bożonarodzeniowym jest "Christmas pudding"- ciasto z dodatkiem bakalii, owoców i przypraw korzennych. które wygląda tak: 




     Osobną kwestią pozostaje fakt, że Brytyjczycy lubią jeść ciasta z dodatkiem śmietany lub różnych kremów. Początkowo, gdy na deser zaproponowano mi to ciasto z dodatkiem śmietany lub kremu o smaku brandy, bardzo się zdziwiłam. Po chwili namysłu, dałam się skusić na krem. I muszę przyznać, że było bardzo dobre - w końcu trzeba poznać zwyczaje swojej przyszywanej ojczyzny :D

     W kolejnym dniu, kiedy weszłam do kuchni na śniadanie, zastałam Stewart'a. Zapytał się mnie, co zazwyczaj jem na śniadanie. Gdy odpowiedziała, że kanapki lub mleko z płatkami, po 10 sekundach na stole pojawiło się 5 opakowań różnych płatków śniadaniowych, butelka mleka, talerzyk, nóż, masło. Moja mina - bezcenna :) Podziękowałam grzecznie i po chwili do kuchni weszła Carol. Dowiedziałam się, że śpiewa w chórze i że będzie tego dnia występować z innymi chórami w Hali Symfonicznej w Birmingham. Kupiła bilety dla mnie, dla J. i dla swego męża. Zapytałam się, ile muszę oddać pieniędzy za swój bilet, na co Carol odpowiedziała: "Nie musisz nic oddawać, w końcu opiekujesz się naszym wnukiem, Ale i tak miło z Twojej strony, że się zapytałaś". Koncert był o godzinie 15:00, ale jeszcze przed koncertem poszliśmy zwiedzić Birmingham's Frankfurt Christmas Market and Craft Marke, który jest największym niemieckim marketem poza granicami Niemiec i największym tego typu marketem w Wielkiej Brytanii. Akurat to był ostatni dzień tego marketu. Nie zwiedziliśmy wszystkich stanowisk, bo nie mieliśmy za bardzo czasu, ale udało mi się zrobić parę zdjęć (patrz kolejny post: Birmingham Part 1). 

     W poniedziałek rano w kuchni czekały na mnie płatki śniadaniowe i mleko. To się nazywa dbanie o gości :D Ogólnie tego dnia i we wtorek nic szczególnego się nie działo. Przez cały czas siedziałam w domu i grałam z J. w gry internetowe dla dwóch graczy. Po paru godzinach grania non-stop, oczy zaczęły mnie boleć i musiałam sobie zrobić przerwę. Oczywiście młody siedział przed komputerem cały czas, a gdy jego babcia zwróciła mu uwagę, żeby odpoczął od komputera ... przerzucił się na tablet :) 

     W środę rano spakowałam swoje manatki i razem z Carol i J. poszliśmy do hotelu, w którym zarezerwowała dla mnie pokój. W domu Carol i Stewart'a spałam w pokoju A., a że tego dnia miała do nas dołączyć, musiałam przenieść się do hotelu. Oczywiście dnie spędzałam z rodziną A., a na noc wracałam do hotelu. Oto mój pokój:














     Szału nie było, a Alex Polizzi na pewno by się do wielu rzeczy doczepiła :D Co mnie najbardziej zaskoczyło, to ten czerwony przycisk na ścianie. Jego zastosowanie odkryłam w momencie, kiedy chciałam wziąć prysznic. Trzeba było go po prostu włączyć, a wtedy prysznic działał. Sprytne :) 






     A oto widok z mojego "apartamentu" :)






     Gdy zostawiłam swoje rzeczy w hotelu, zdecydowałam się w końcu na zwiedzanie okolicy. A że rodzina A. mieszka blisko Uniwersytetu Birmingham, spędziłam tam chyba z godzinę (foto-relacja w poście: Birmingham Part 2). Kiedy wróciłam do domu Carol i Stewart'a, J. zapytał się mnie, gdzie tak długo byłam. Odpowiedziałam, że byłam na spacerze i zwiedzałam okolicę, na co tylko wzruszył ramionami. Urocze dziecko :) Tego dnia przyjechali kolejni goście z Australii - tym razem była to siostra Stewart'a o dziwnym imieniu, jej mąż Steve i tym razem dorosłe dzieci - Jim i ... imię córki wyleciało mi z głowy. Moja hostka miała przyjechać w porze lunchu, czyli ok 12-13. Dołączyła do nas później ok 16:00, a młody się prawie na nią obraził, bo stwierdził, że matka woli wnosić rzeczy z samochodu do domu niż się nim zająć (ktoś jednak musiał to zrobić, a miała sporo rzeczy). Jako, że Carol cały dzień była zajęta, wieczorem nie było tradycyjnego obiadu, tylko szwedzki stół. Neil stwierdził, że skoro mamy w Wigilię 12 dań, to na pewno tyle znajduje się właśnie na stole. 

    W UK święta obchodzi się 25 i 26 grudnia. Kiedy w czwartek stawiłam się w domu Carol, J. siedział z A. w gabinecie i rozpakował swój pierwszy prezent (hostka pozwoliła mu na to). Kiedy próbował złożyć elementy, aby powstał samochód, do pokoju wszedł Nat, który chciał się pobawić ze swoim kuzynem. Ale J. jakoś specjalnie nie był zadowolony, że Nat ciągle zabiera mu elementy i przeszkadza. Nawet płakał z tego powodu. Dostał parę razy upomnienie od matki, żeby pozwolił młodszemu się z nim bawić. W pewnym momencie J. odepchnął od siebie Nat'a, co rozwścieczyło moją hostkę. Kazała synowi pójść na górę, do swojego pokoju. Później sama do niego poszła i wrócili po jakiejś godzinie. Młody już był spokojniejszy. 

     O godzinie drugiej mieliśmy świąteczny obiad, czyli indyk, pieczone ziemniaki, marchewkę, jeszcze parę innych warzyw, kawałek szynki, różne sosy. Poza tym na stole także znajdowały się "Christmas crackers", które tradycyjnie muszą pojawić się na brytyjskim stole podczas Świąt:





     W środku znajduje się "niespodzianka", zazwyczaj jest to jakaś zabawka + papierowa korona + karteczka z żartem. Podczas obiadu wszystkie żarty, które znajdowały się w "krakersach" czytał młody. A jak to konkretnie wygląda przedstawia ten filmik, który można znaleźć w sieci:






     Po obiedzie przyszedł czas na prezenty. Oczywiście dzieciaki dostały najwięcej prezentów. Wieczorem, gdy dzieci już spały, dorośli stwierdzili, że to nienormalne, żeby dzieci miały tyle zabawek. O ironio ... a kto te zabawki kupił? Ja kupiłam dla J. książkę o średniowieczu, rycerzach, królach, a dla A. ramkę na zdjęcia. Przy rozdawaniu prezentów, A. przeoczyła mój pakunek. Zauważyła go po tym, jak Ian zabrał syna do swojej rodziny. Powiedziała, że książka to dobry prezent i żebym wspólnie z J. czytała ją przed snem. Z ramki także była zadowolona :)

     Drugi dzień Świąt nazywa się Boxing Day. Jest to dzień wielkich poświątecznych wyprzedaży. Gdy rano jadłam śniadanie w hotelu, w wiadomościach pokazywali relację z jakiegoś domu towarowego. Ludzie zaczęli zachowywać się tak samo, jak w Black Friday - totalna obsesja na punkcie zakupów. Około 14 pojechaliśmy na lunch do włoskiej restauracji. Oprócz nas była jeszcze siostra Stewart'a z rodziną. W pewnym momencie zaczął intensywnie padać śnieg. Steve, gdy tylko to zobaczył, wybiegł z restauracji i wrócił po ok. 2 minutach, cały w śniegu. Wszyscy się z niego śmieliśmy: "No tak, Australijczyk musiał zobaczyć śnieg, bo u siebie tego nie ma". Później rozdzieliliśmy się - ja wróciłam z rodzicami A. do domu, a ona z J. i z Australijczykami poszli na zakupy. Gdy wrócili A. pochwaliła się nową kurtką i torebką od Stelli McCartey - przecenioną ze 750 funtów na 180 funtów!!! Taniocha :D

     W sobotę odbył się ślub młodszego brata A. - Iana (numer 2). Ja byłam zaproszona na wieczorną część, więc cały dzień miałam do swojej dyspozycji. Wykorzystałam tą okazję i pojechałam autobusem do centrum Birmingham. Spędziłam chyba z 5 godzin na zwiedzaniu okolicy ... a było co zwiedzać (foto-relacja w poście: Birmingham Part 3). Około 16 wróciłam i zaczęłam się szykować na wieczór. Nie kupiłam żadnej kiecki, bo szkoda mi było wydać 40 funtów na coś, co i tak pewnie już bym drugi raz nie założyła (nie jestem miłośniczką sukienek). Założyłam czarną spódnicę, którą zabrałam ze sobą z Polski (tak na wszelki wypadek) i zielony top. O 19:30 przyjechał po mnie Stewart i o 20:15 byliśmy na miejscu. Zdążyliśmy akurat na pierwszy taniec pary młodej :) Nie tańczyłam, bo byłam zbyt zmęczona po mojej wycieczce. Podczas całego wieczoru w zespole śpiewała A. - ma bardzo ładny głos, ogólnie ma zespół, z którym występuje na weselach. Czasami zastanawiam się, dlaczego do tej pory nie zgłosiła się do X-Factor :)






     Wróciliśmy z wesela ok. 23:30, Stewart dał mi jeszcze pieniądze, żebym mogła zapłacić za hotel. W niedzielę rano spakowałam swoje rzeczy i pojechałam na dworzec kolejowy (podczas wesela pożegnałam się z rodziną A., bo oni nie wracali do domu). Podróż trochę się przeciągnęła, bo mój pociąg musiał przepuścić inny pociąg jadący z naprzeciwka. Po dwóch godzinach komfortowej podróży wróciłam do Reading. Od niedzieli siedzę sama w domu, a A. z synem wrócą albo w piątek albo w sobotę. Moja hostka w poniedziałek napisała do mnie sms-a czy mogłabym w tym tygodniu także wykonywać swoje obowiązki domowe i jak wrócą to mi zapłaci moją tygodniówkę. Zgodziłam się, bo w sumie już rano i tak kuchnię posprzątałam.

     Sylwestra spędzam w domu. W mieście nie zauważyłam, żeby coś się ciekawego działo. Prawdopodobnie większość ludzi spędzi ten wieczór w pubach. Gdybym kogoś tu znała, to pewnie też bym gdzieś wyszła. A tak samej chodzić - to mi się nie chce.


Już teraz życzę wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku !!!!!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz