wtorek, 9 grudnia 2014

Ups and downs


Hello!

     Był post o obowiązkach, to teraz będzie post o rodzince ... a dokładniej mojej relacji z J., bo odkąd tu jestem mieliśmy swoje wzloty i upadki. Istny rollercoaster :)

     Już w pierwszych dniach mojego pobytu moja hostka uprzedziła mnie, że J. może zachowywać się wobec mnie nieuprzejmie, że może mnie "sprawdzać" - tzn. na ile może sobie ze mną pozwolić żartować. Na początku naszej relacji faktycznie za bardzo mi nie ufał, a kiedy próbowałam nawiązać z nim jakąś rozmowę zawsze mówił: "Dlaczego zadajesz mi ciągle pytania?". Jego nieufność wynikała z faktu, że jestem jego chyba szóstą Au Pair w tym roku i jak sama A. mi wtedy powiedziała młody "sprawdzał" mnie, bo bał się, że i tak po tygodniu odejdę. Więc starałam się być dla niego miła i rozmawiać z nim o jego szkole, zainteresowaniach.

     Pierwszy poważny kryzys miałam już po kilku dniach (17.11). Chłopak niestety ma pewien problem z wykonywaniem poleceń. Podczas śniadania J. nie chciał mnie słuchać, zaczął bawić się zabawkami (chociaż ma zakaz zabawy podczas każdego posiłku). Ja mówiłam jedno, on robił drugie. Gdy zaczęłam mu przygotowywać lunch do szkoły, grzecznie go poprosiłam, żeby zaczął jeść, na co on odpowiedział: "Przecież jem nie widzisz?". Nie mam pojęcia jak wychowywane są dzieci w UK, ale dla mnie pojęcie "jedzenie śniadania" jest tak oczywiste, że nie muszę tego wyjaśniać. Niestety dla J. "jedzenie śniadania" oznaczało jednoczesne bawienie się zabawkami i od czasu do czasu przegryzienie kanapki. Kiedy po raz n-ty zwróciłam mu uwagę, żeby zajął się tylko swoim śniadaniem, stwierdził, żebym poszła na górę i tam przygotowała mu lunch do szkoły. Miłe to nie było. Kiedy 20 minut później musieliśmy szykować się do wyjścia, zawołałam go, żeby się pośpieszył. W odpowiedzi dostałam reprymendę od niego: "Przestań na mnie krzyczeć!". Sytuacja zrobiła się trochę dziwna, bo wcale na niego nie krzyknęłam, a poza tym zawołałam go w obecności A i kiedy usłyszałam od niego tą miłą odpowiedź, wymieniłyśmy z A. zaskoczone spojrzenia. Chwilę później młody dostał reprymendę od matki z informacją, że wszytko słyszała i potwierdza moją wersję, że na niego nie krzyczałam. W autobusie, przez całą drogę do szkoły nie odzywaliśmy się.

     Tego samego dnia, gdy razem z A. pojechałyśmy samochodem odebrać J. ze szkoły, moja hostka zapytała się mnie, co konkretnie zaszło podczas śniadania. Oczywiście opowiedziałam jej wszystko. Po odebraniu młodego ze szkoły, pojechaliśmy wszyscy do serwisu komputerowego, ponieważ A. miała problemy ze swoim laptopem. W sklepie trochę czekaliśmy, więc J. miał świetną okazję ponarzekać na mnie: że ciągle mu przypominam co ma robić (bez tego pod prysznicem siedział by godzinę a śniadanie jadł kolejną godzinę) i że ciągle na niego krzyczę. Nie mogłam znieść tego gadania, więc wyszłam ze sklepu, aby delektować się świeżym powietrzem. Po 10 minutach J. wyszedł i nawet na mnie nie patrząc wydukał przeprosiny i powiedział, że w tym roku miał dużo Au Pair i pewnie dlatego mi jeszcze nie ufa i nie chce rozmawiać o tym co czuje. Powiedziałam, że wszystko w porządku, po czym wrócił z powrotem do sklepu. A że długo jeszcze moja hostka załatwiała sprawy ze swoim laptopem, miałam okazję przemyśleć pewne sprawy. Jedno pytanie narzucało mi się cały czas: "Co ja tu robię?". Po kolejnych 10 minutach wyszli ze sklepu i wróciliśmy do domu. W samochodzie A. zapytała się syna: "Czy chcesz coś powiedzieć Natalii?", a J. na to, że jeszcze raz mnie przeprasza. Rozmowa w sumie się urwała, nawet A. zauważyła, że nikt z nas nie ma ochoty na jakieś dyskusje o tym co zaszło, tym bardziej, że z tego wszystkiego z trudem starałam się powstrzymać łzy. Gdy dotarliśmy do domu, uciekłam do swojego pokoju i po prostu płakałam. Nawet tego nie próbowałam ukryć, gdy J. przyszedł do mnie i zapytał się mnie: "Czy wszystko w porządku? Ty płaczesz?". Wieczorem A. przyszła do mojego pokoju i powiedziała, że oboje potrzebujemy czasu, żeby się do siebie przyzwyczaić i żebym się nie martwiła bo J. nawet jej nie słucha. Też mi pocieszenie :)

     Dzień później pogodziliśmy się i zaczęliśmy naszą relację od początku. Pod koniec tygodnia, w piątek A. jak zawsze, odebrała młodego ze szkoły. Gdy wrócili J. szeptał coś tajemniczo do matki zerkając przy tym w moją stroną. Pomyślałam: "No pięknie, pewnie już po mnie, znowu coś młody sobie wymyślił". Ale tym razem to ja byłam w błędzie. Powiedział mi, że jestem teraz na drugim miejscu jego ulubionych Au Pair (jaki zaszczyt mnie kopnął :D ) i jeśli zostanę jeszcze przez przynajmniej kolejne 2 tygodnie to awansuję na pierwsze miejsce. Nie będę ukrywać, że skubany wiedział jak mnie podejść :) ale wiem, że mówił to szczerze, bo od "kłótni" nasza relacja bardzo się zmieniła.

     I wszystko układało się dobrze ... więc dlaczego by nie kryzys nr 2 ? To było 27.11 i po raz kolejny ja mówię swoje, on robi swoje. A zaczęło się od nieszczęsnego prysznica. Młody zawsze przed śniadaniem bierze prysznic i tradycyjnie musiałam mu przypomnieć, że czas iść pod prysznic i że ma na to 10 minut (chociaż z tym różnie to bywa). I właśnie wtedy znowu na mnie nakrzyczał, że ciągle mu przypominam i dodatkowo stwierdził, że jeśli będę to robiła każdego dnia to będę musiała wyjechać. Zostawiłam to bez komentarza. I przez cały dzień atmosfera nie była zbyt przyjemna. Kolejnego dnia pogodziliśmy się (znowu!) i nasza relacja uległa poprawie.

     Powinnam teraz napisać, że od tamtej pory nie mieliśmy już tego typu kłótni. I pewnie bym tak zrobiła, tym bardziej, że ten post stworzyłam już wczoraj, ale coś mnie powstrzymało przed jego publikacją. Chyba przeczuwałam, że coś wisi w powietrzu ... i miałam rację.

     Dzisiaj młody znowu mnie zaskoczył - na początku w pozytywnym sensie, bo przyszedł na śniadanie o 5 minut wcześniej niż zazwyczaj. Moja radość trwała może ok. 40 minut, bo kiedy nadszedł czas szykowania się do wyjścia, jak zwykle przypomniałam J., że musi się przebrać. Jaka mogła być jego odpowiedź? Wiadomo: "No przecież wiem o tym". Tylko, że był jeden problem - młody zamiast przebierać się zaczął się bawić. A że do wyjścia pozostało bardzo niewiele czasu, wspomniałam, że prosiłam go o przebranie się, a nie o zabawę. No i się zaczęło ... młody zaczął mówić, że kłamię, bo on się przebierał a nie bawił, że i tak o tym powie matce, że kłamię i że jego matka mnie zwolni jak tak dalej będzie i będę musiała poszukać sobie nowej rodziny. Stwierdziłam z powagą, że ja się nie boję i może o tym powiedzieć mamie. Oczywiście przed wyjściem wszedł do pokoju A. i powiedział coś do niej szeptem. Zgaduj-zgadula o czym i kim mogli rozmawiać. W drodze na przystanek autobusowy nie odzywaliśmy się do siebie, na przystanku wydusił z siebie "przepraszam", co wcale nie brzmiało zbytnio przekonująco. A gdy szliśmy już w stronę szkoły nagle zapytał: "Dlaczego ze mną nie rozmawiasz?". Pytanie za 100 punktów. Stwierdziłam, że czasami lepiej jest pomilczeć niż gadać bez sensu. Gdy wróciłam do domu, A. nie poruszyła drażliwego tematu. Po południu J. znowu mnie przeprosił i powiedział, że wcale nie chciał tego powiedzieć. Zaczęliśmy się do siebie odzywać. Do czasu ...

     Gdy wracaliśmy z lekcji pianina, J. zaczął biec w kierunku domu i zadzwonił do drzwi. Zrobił to niepotrzebnie, bo wie o tym, że ja mam swój klucz do domu. Żeby otworzyć drzwi musiałam przesunąć jego rękę, która znajdowała się dokładnie na dziurce od klucza. Co według niego zrobiłam? Popchnęłam jego rękę. Pewnie jeszcze zrobiłam to z premedytacją. Po wejściu do domu nie omieszkał zdać relację mamie o tym jak "Natalia popchnęła moją rękę". Resztę wieczoru spędził z A. oglądając film. Aż dziwne, że pozwoliła mu na to, bo młody może oglądać telewizję tylko w weekendy.

     Teraz nie mam innego wyjścia, jak poczekać na rozwój wydarzeń. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz